... ale w innej odsłonie. W poniedziałek mieliśmy dzień wolny, więc zabraliśmy się z O.Franzem do Jerozolimy. Najpierw dentysta, a później Góra Syjon.
Na Syjonie Kościół Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny, Wieczernik, Grób króla Dawida. Stamtąd zeszliśmy do Kościoła Gallicantu. Tam właśnie, wg Tradycji, apostoł Piotr zaparł się Jezusa. Przy kościele są pozostałości schodów rzymskich, po których- jest bardzo duże prawdopodobieństwo- szedł sam Jezus, choćby wtedy, kiedy wleczono Go z Góry Oliwnej. Jest tam także dom Kajfasza, a raczej to, co z niego zostało. Niesamowite, że w samym środku kościoła jest cysterna, należącą niegdyś właśnie do Kajfasza i służąca i do przechowywania wody, i do obmyć rytualnych. Tam, także wg Tradycji, został wrzucony Pan Jezus na noc. Ogromne jest wrażenie, kiedy stoi się na samym dole tej cysterny.
Z kościoła udaliśmy się pod Ścianę Płaczu. Było pod górkę, asfaltową i gładką, ale i tak się troszkę zmęczyliśmy. Rozmyślaliśmy nad tym, jak Jezus szedł w tym samym kierunku, kiedy Go wiedli przed Sanhedryn. Oczywiście, obecna asfaltowa droga nie sięga swą starością czasów Jezusa...
Pod Ścianą trafiliśmy na Bar Micwa jakiegoś małolata. Chłopiec szedł z ogromną Torą, a otaczający go ludzie śpiewali i klaskali. Całkiem fajnie to wyglądało. No i kobiety po drugiej stronie co chwilę piszczały :) Były i cukierki i baloniki i tańce :)
Na sam koniec poszliśmy na suk, zrobić zakupy dla Wspólnoty. Co dziwne, na suku było bardzo mało ludzi. Bardzo mało. Dzięki temu Filip mógł łaskawie zapłacić za wytargowany przeze mnie szalik. I tak zmęczeni wróciliśmy do Emaus.