Betlejem nocą.
Za nami Bazylika Narodzenia Pańskiego, przed nami Minaret, z którego Muezin nawołuje do modlitwy 5 razy dziennie.
(Nagranie pojawi się później:)
W sklepie z arabskim temperamentem, włoskim językiem i...polskim sercem.
U Ronniego.
Rozpoczęliśmy kolejny etap podróży. Judea- przez którą jechaliśmy- jest pięknym regionem: zieleń, kaskadowo rosnące gaje oliwne i wkomponowana architektura dają miłe wrażenie.
Jerozolimę widzieliśmy jedynie przelotem- przywitała nas kontrolą na dworcu autobusowym i koszernym McDonaldem. Niestety tylko tyle, w całym pośpiechu, mogliśmy zobaczyć.
Arabskim autobusem, omijającym check pointy przy murze, dotarliśmy na obrzeża Betlejem. Tam hałaśliwy taksówkarz, wcale nie pytając, czy chcemy, zapakował nasze rzeczy do auta i zawiózł w samo centrum miasta- tuż przy Bazylice Narodzenia Pańskiego (jak się później okazało, naliczył nam podwójną stawkę).
Czekając na pewną Polkę poznaną przez CS prażyliśmy się w słońcu, obserwując codzienny rytm Betlejem- gwar i krzyki Arabów, pałętających się turystów w bejsbolówkach, hałas klaksonów używanych nader często, zachwalanie przez sklepikarzy ceny swoich wyrobów ("Dobra cena!"), nawoływanie do modlitwy z minaretu.
Kolorytu wczorajszego dnia nadali poznani ludzie- polka Beata z mężem Johnnym, którzy zabrali nas na Pole Pasterzy i "najlepszy z najlepszych" palestyński obiad. Poznaliśmy także Ronniego- szychę Betlejem- a przez niego także parę innych osób (Marcin !- Ronnie ma teledysk! I bardzo ucieszył się z przesyłki:)
Wieczorem poznaliśmy kolejne smaki miasta: świeżo wyciśnięty sok z granatów z przydrożnego straganu i lemoniada z miętą to nasi faworyci:) Pyyyychhhhaaaaaaaaa!
Tak, pełni wrażeń, wróciliśmy do miejsca naszego noclegu- do Sióstr Miłosierdzia. Trzech, przemiłych Sióstr z którymi ledwo się komunikujemy, ponieważ ich angielski do angielskiego jest ledwo podobny.
Ciesząc się tym wszystkim, myśleliśmy już o tym, co jeszcze nieoczekiwanego nas spotka na Tej Ziemi.
Jerozolimę widzieliśmy jedynie przelotem- przywitała nas kontrolą na dworcu autobusowym i koszernym McDonaldem. Niestety tylko tyle, w całym pośpiechu, mogliśmy zobaczyć.
Arabskim autobusem, omijającym check pointy przy murze, dotarliśmy na obrzeża Betlejem. Tam hałaśliwy taksówkarz, wcale nie pytając, czy chcemy, zapakował nasze rzeczy do auta i zawiózł w samo centrum miasta- tuż przy Bazylice Narodzenia Pańskiego (jak się później okazało, naliczył nam podwójną stawkę).
Czekając na pewną Polkę poznaną przez CS prażyliśmy się w słońcu, obserwując codzienny rytm Betlejem- gwar i krzyki Arabów, pałętających się turystów w bejsbolówkach, hałas klaksonów używanych nader często, zachwalanie przez sklepikarzy ceny swoich wyrobów ("Dobra cena!"), nawoływanie do modlitwy z minaretu.
Kolorytu wczorajszego dnia nadali poznani ludzie- polka Beata z mężem Johnnym, którzy zabrali nas na Pole Pasterzy i "najlepszy z najlepszych" palestyński obiad. Poznaliśmy także Ronniego- szychę Betlejem- a przez niego także parę innych osób (Marcin !- Ronnie ma teledysk! I bardzo ucieszył się z przesyłki:)
Wieczorem poznaliśmy kolejne smaki miasta: świeżo wyciśnięty sok z granatów z przydrożnego straganu i lemoniada z miętą to nasi faworyci:) Pyyyychhhhaaaaaaaaa!
Tak, pełni wrażeń, wróciliśmy do miejsca naszego noclegu- do Sióstr Miłosierdzia. Trzech, przemiłych Sióstr z którymi ledwo się komunikujemy, ponieważ ich angielski do angielskiego jest ledwo podobny.
Ciesząc się tym wszystkim, myśleliśmy już o tym, co jeszcze nieoczekiwanego nas spotka na Tej Ziemi.
Marta robi lepsze zdjecia od Ciebie. Ta obcieta dlon, toz to skandal! ;D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ronnie sie ucieszył. Bardzo serdecznie go ode mnie pozdrówcie i powiedzcie, że jeszce tam wrócę
OdpowiedzUsuńZazdroszczę słońca,u nas niestety zimno.Z siostrami na pewno bym się dogadała,buziaki jola
OdpowiedzUsuńMarcin- Ronnie'go pozdrowimy!
OdpowiedzUsuńPani Jolu- dziękujemy za pilne śledzenie bloga :)
RadaZ- przecież to wiadomo!
Marta
Hmmmmm koszerny Mc .... pewnie olej filtruje się tak sam, więc na bank dostałbym pracę w Izraelu ...... może do Was dołączę :P:P:P
OdpowiedzUsuńJasza :)
Podejrzewam Kuba, że w koszernym Mc są specjalne zasady naboru...wiesz, obrzezanie i te sprawy :P
OdpowiedzUsuńtak, na bank do CV musisz zamiast zdjęcia twarzy dołączyć zdjęcie fifola :P
OdpowiedzUsuńJasza
Byłam w sklepie u Ronniego Tabash'a. Prawdziwy arabski kupiec. Na początek zaserwował nam swój występ (Watykan, beatyfikacja JPII), a potem był handel. Jeden z chwytów marketingowych: "Duży ksiądz - duży rabat, mały ksiądz - mała cena". Kolejny: "To nie są ceny dla przyjaciół, to są ceny dla rodziny". Rzeczywiście, było tanio i serdecznie. H.W.
OdpowiedzUsuńByłam w sklepie u Roniego. Fakt, jest tanio, przyjazna atmosfera, ale moim zdaniem Roni coś pali/bierze. Jest nazbyt euforyczny. Może się mylę, ale takie jest moje wrażenie z kontaktu z nim.
OdpowiedzUsuń@Anonimowy- Ostrożnie z osądami, szczególnie po jednorazowym spotkaniu i ludzi z zupełnie innej kultury. Jeżeli już rzucasz jakieś oskarżenia pod czyimś adresem to warto by było się podpisać; przecież jako "anonimowy" możesz powiedzieć wszystko. Rozumiem, że to tylko wrażenie, ale ktoś na Twoim wrażeniu może zbudować opinię o Ronim, i to negatywną. Poza tym, ta "euforia" i "otwartość" to pewien element przynależący do handlu, ale to z kolei moje wrażenie.
UsuńRównież znam Ronniego, a także Georga, który ma sklep spożywczy kilka metrów dalej (świetne ceny!). Byłam tam kilka razy, również wieczorem. Widziałam, jak bardzo są zmęczeni całodzienną pracą. Była chwila na rozmowę. Żadnej euforii i żadnej depresji. Obaj mówią dobrze po polsku.
UsuńCześć
OdpowiedzUsuńCzy ktoś z Was zna namiary na Ronniego.
Za dwa tygodnie jedziemy do Izraela i nie mogę go namierzyć.
Za maila byłbym wdzięczny
Moje namiery to grzska@onet.pl