Dziwne, jak dobre- bardzo dobre!- dni przeplatają się z dniami nie do zniesienia. Przyzwyczajam się do tego, że nic nie jest tak, jak sobie wyobrażam lub jak oczekuję. Dobre przychodzi niespodziewanie, zawsze kiedy ma okazję. Ale do tej pory w Izraelu nie często miało.
Ziemia Święta jest wymagająca- trzeba być zaprawionym, żeby nie dać się złamać pustynnym widokiem, dusznym klimatem, hałasem, bałaganem. Kiedy było ciężko w Ovdzie myślałąm, że pewnie ta ziemia nie będzie łatwa, nie będzie przyjemna i nie zawsze będzie chciała być dla nas gościnna. I to się sprawdza.
Zabieganie w Betlejem i, bodajże, trójkrotne zgubienie drogi to nie był dobry początek dnia. W Bazylice ogrom turystów przeciskał się we wszystkie strony, nie pozwalając prawie nic zobaczyć, o modlitwie nie wspominając. Popołudniu jakoś dojechaliśmy do Jerozolimy, w drodze poznając prawosławnego duchownego. W drzwiach dworca kontrola, kto pierwszy ten lepszy- albo nie- kto z silniejszymi łokciami ten lepszy i bieg do kasy. Trudno nam było znaleźć odpowiedni dojazd do Latrun, gdzie znajduje się nasza przystań na kolejne dni- Emmaus Nikopolis. W kasie, akurat na ten kurs,nie można kupić biletu; czy autobus nr 456, albo 433- tego też nikt nie wie, nawet informacja. I w tym całym rozgardiaszu Żydzi, którzy w samym środku centrum handlowego odpękują modlitwę.
W Latrun czekał na nas długi masz z plecakami aż dotarliśmy do naszej Wspólnoty. Tam kolejne chwile ze łzami w oczach, bo po ciężkim dniu przyszło i fizyczne i psychiczne zmęczenie. Pocieszeniem byłaby Polska.
We Wspólnocie Błogosławieństw narazie zostajemy na tydzień. Od jutra (6:30) zaczynamy pracę. Filip przy wykopaliskach archeologicznych, ja w kuchni. Nie wiem, na ile będę chciała zostać w Izraelu...i zobaczymy, na jak długo Ta Ziemia pozwoli mi tu zostać.
Ziemia Święta jest wymagająca- trzeba być zaprawionym, żeby nie dać się złamać pustynnym widokiem, dusznym klimatem, hałasem, bałaganem. Kiedy było ciężko w Ovdzie myślałąm, że pewnie ta ziemia nie będzie łatwa, nie będzie przyjemna i nie zawsze będzie chciała być dla nas gościnna. I to się sprawdza.
Zabieganie w Betlejem i, bodajże, trójkrotne zgubienie drogi to nie był dobry początek dnia. W Bazylice ogrom turystów przeciskał się we wszystkie strony, nie pozwalając prawie nic zobaczyć, o modlitwie nie wspominając. Popołudniu jakoś dojechaliśmy do Jerozolimy, w drodze poznając prawosławnego duchownego. W drzwiach dworca kontrola, kto pierwszy ten lepszy- albo nie- kto z silniejszymi łokciami ten lepszy i bieg do kasy. Trudno nam było znaleźć odpowiedni dojazd do Latrun, gdzie znajduje się nasza przystań na kolejne dni- Emmaus Nikopolis. W kasie, akurat na ten kurs,nie można kupić biletu; czy autobus nr 456, albo 433- tego też nikt nie wie, nawet informacja. I w tym całym rozgardiaszu Żydzi, którzy w samym środku centrum handlowego odpękują modlitwę.
W Latrun czekał na nas długi masz z plecakami aż dotarliśmy do naszej Wspólnoty. Tam kolejne chwile ze łzami w oczach, bo po ciężkim dniu przyszło i fizyczne i psychiczne zmęczenie. Pocieszeniem byłaby Polska.
We Wspólnocie Błogosławieństw narazie zostajemy na tydzień. Od jutra (6:30) zaczynamy pracę. Filip przy wykopaliskach archeologicznych, ja w kuchni. Nie wiem, na ile będę chciała zostać w Izraelu...i zobaczymy, na jak długo Ta Ziemia pozwoli mi tu zostać.
Dacie tam radę! Trzymam za Was kciuki! Początki zawsze są trudne. Teraz może być już tylko lepiej :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMarta! Do przodu! W drodze do Emaus nie ty sama byłaś zniechęcona - nawet jesli to nie to Emaus. Oni też opuszczali Jerozolimę z myślą "a mysmy sie spodziewali". Gdy tak jednak rozprawiali Jezus przyłączył się do nich i zapytał...
OdpowiedzUsuńNie daj się zniechęcić...Ziemia Obiecana przed Tobą, tylko odrobina zaufania na każdy dzień i nic więcej. Pozdrowienia dla archeologa i dla kucharki z Ziemi Świętej
Trudno z Marcinem się nie zgodzić. Jak ja wylądowałem w Hiszpanii to chciałem w pierwszych tygodniach się spakować i wrócić. Marcin dał mi oczywiście "z płaskiego" w pysk (tak w przenośni) i rzeczywiście minęło trochę czasu i jest zupełnie inaczej. Marto i Filipie! Macie siebie, macie Jezusa, jesteście w Jego Ziemi. Macie wszystko. Dacie radę. Pozdrawiam. Koniecznie napiszcie w następnej notce co Filip wykopał, a co Ty ugotowałaś :) Shalom
OdpowiedzUsuń"W drodze do Emaus" - niektore nawyki i odruchy z pracy w Powerze, Filipie, Ci widze zostaly... ;D
OdpowiedzUsuńDzielnie walczcie o swoje i choc moze byc ciezko - dacie rade. Bo jak nie Wy - to kto?
Cześć Tocki! Miło zobaczyć, że i Ty śledzisz nasze poczynania:)
OdpowiedzUsuńMarcin- jak to brzmi:" kucharka z Ziemi Świętej"? Oszczędź mi wstydu:P
I okazało się, że Filipa praca to zamiatanie ruin,... czyli że sprząta :D
ok: Muszę zrektyfikować mój wpis:Pozdrowienia dla kucharki i zamiatacza z Ziemi świętej! Teraz chyba lepiej, co nie? Ja tam bym się tego nie wstydził. Walczcie dzielnie. A te wszystkie modły wm nie zaszkodzą. Pozdrawiam i dzięki za wieści.
OdpowiedzUsuńDroga Marto,więcej optymizmu.Żadna praca nie hańbi,to truizm,ale warto przypomnieć.
OdpowiedzUsuńw tym co się robi trzeba znależć przyjemność,wtedy będzie łatwiej,warto też zobaczyć co ona nam daje.Na razie same profity,macie gdzie spać i co jeść.Poszukaj przyjemności w tych prostych czynnościach i pamiętaj ,że to nie będzie trwać wiecznie.Pozdrawiam Mistrzynię Kuchni i Konserwatora Zabytków.Jola
Pani Jolu- ja jestem Królową tej kuchni :D i po królewski, oraz oczywiście z przyjemnością, zmywam gary :)
OdpowiedzUsuńNo i proszę przesłać mi na mojego maila (leonartowiczm@gmail.com) swój adres e-mail, bo Filip go nie ma, a chcę spełnić obietnicę i wysłać do Pani list :)